Anastazy – imię męskie pochodzenia greckiego. Wywodzi się od słowa oznaczającego "wskrzeszenie", "zmartwychwstanie". Tyle słownik, z którego Anaś, posługując się fortelem zbudowanym z ciągu neologizmów oraz przekleństw wystrzelił i niosąc na ustach swoje bladomówienie dotrzymał danego słowa!
Wracając drugiego listopada do rodzinnego miasteczka, z daleka na poboczu zauważyłem
postać zatrzymującą samochody. Skusiłem się na towarzystwo nieznajomego.
Dziad wsiadł i przedstawił się imieniem Anastazy. Zaczął barwnie opowiadać koleje swoich losów. Szyby
zaparowały. Zrozumiałem, że chłop pewnie spragniony. Poczęstowałem
miodem pitnym. Przyssał się jak do cyca i pociągając głębsze hausty
napełnił się łzami. Wspominał z imienia i nazwiska ludzi, którym nie
mógł pomóc i na których śmierć był zmuszony patrzeć. Tematy stały się za
duszne i opuściłem do połowy szybę, aby choć część mar uwolnić. W
pewnym momencie zachwiał się emocjonalnie i na dłoniach pojawiła się
krew. Dziad dostał krwotoku z nosa. Zaczął przepraszać i mówić, że to
nie do końca tak miało wyglądać, że on chciał inaczej; że plan nie
przewidział wszystkich możliwości. W międzyczasie użyczyłem
wielowarstwowych zapachowych chusteczek higienicznych. Wzdrygnął się,
ale nie wzgardził. Trzymając się za nos poprosił, abym go wysadził na siódmej
stacji. Upewniwszy się, że chłop sobie poradzi, podrzuciłem go na tenże
przystanek i życząc wszystkiego dobrego, odjechałem. Spojrzałem za nim we
wsteczne lusterko, jednak śladu po człowieku nie było. Podbiłem volume i
przestałem się zastanawiać. Noc była chłodna. Miasteczko przywitało
mnie łuną rozdygotanego ciepłego światła. Z nieba w pełni lodowate oko
patrzyło swym zimnym i obojętnym spojrzeniem na ludzkie próby ogrzania
błąkających się bezdomnych.