poniedziałek, 8 maja 2017

Powrót



Anastazy przebudził się z zimowego snu. Po prawdzie nie był niedźwiadkiem, susłem, ani jeżem, jednak w listopadzie zażył opium i masa stała się lżejsza. Mógł dotrwać do końca dnia z nadzieją nadejścia dnia następnego. Uzdrawiał się mlecznym sokiem,  wyciskanym bezpośrednio z makówek dorodnych Muz. Dni upływały w zawieszeniu. W swoim małym wyimaginowaniu mógł pozwolić sobie na wesołą myśl, że to wszystko unosi się w miarę wysoko, na dobrym poziomie. Wprost proporcjonalnie do wyniesienia dziecka na długość ramion, aż pod Sam Sufit, który biały ze strachu przed zderzeniem starał się nie drgnąć, ufając podnoszącemu. Bo Sam Sufit miał swoje lęki.  Rzadko kiedy do białasa wpada ktoś z odwiedzinami. Bywają pająki, ślady po muchach, podmuch wiatru. Pamiętał jeden wieczór, w którym wypici do granic sensowności podrzucali jubilata, coraz wyżej i wyżej... Pompki na Suficie zakończyły radosne odliczanie do zera, a czerwona plama obnażyła winowajcę. Sam otrzymał kilkanaście przekleństw, w jego stronę poleciała wszelka ceramika i wszelkie copodręką. Potem kamraci dopili to, co zostało dodatkowo zakupione pod modłę najwyżej zostanie. Od tamtej pory szklany dźwięk powodował natychmiastowe stawanie Sufitu na palcach i wstrzymywanie powietrza, powodujące wklęsłość górną, potocznie zwaną wypukłością. 
Anastazy zrozumiał, że zła energia zawieszona nad jego głową może skutkować negatywnymi odchyłami, a już na pewno nie może prowadzić do pasma czystych szczęśliwości. Feng shui ma na to wzór. Anaś wykalkulował jedno: barwność. 
Następnego dnia w domu zawrzało. Grupa przedszkolaków pod dowództwem Adasia i pomocą naukową w postaci dobrodusznej  przedszkolanki Pani Egezy, próbującej sprzeciwiać się władnym zamiarom małoletniego terrorysty, wkroczyła do świata Anastazego. Bristol, na nim rozlane farby, drabiny, taborety, dwie ręce razy czternastoosobowy oddział i do dzieła! W mgnieniu oka, w rozszalałej radości, w krzyku, płaczu, wśród pierdów i ukrytej stulejki (czysta statystyka) - energia została wyzwolona. Atom pękł. Niegdyś przerażony Sufit stał się tęczowo uśmiechniętym i już nie samotnym Samem. Nabrał kolorów i mocy. Czarodziejskie dłonie wymalowały spokój. Trauma pękła i wylała ducha.    
Przebudzony, z piosenką Grechuty na ustach, nasz bohater przywitał wiosnę, która jeszcze nie tak dawno wprawiała go w tęskny niepokój za jesienią i sprawiała, że szybciej niż zazwyczaj pocił się pod pachami. Nie tak dawno składał uśmiech ku słońcu jako dar za oślepienie, dzisiaj bliżej na to patrzy - czerpie z ciepła i ufa jasności. Zbliża się…
 

wtorek, 22 listopada 2016

THE LAWNMONROE MAN



    Anastazy postanowił odpalić starą kosiarkę do trawy i zrobić porządek z przyblokowymi paskami zieleni i większymi połaciami zielska na tyłach, gdzie bujają się huśtawki i szeroko barczyste bramki do gry w nogę pilnują, aby właściciele czworonogów zbierali po swoich pupilach ślady ich łakomstwa; a wtedy psinki bardzo dumne z panów.  Zabawnie, kiedy wycieram wycieraczkę. Dla butów to zabawne, bo pies uwięził człowieka – Anaś zamyślił się grafomańsko. Z rozruchem nie było problemu, już po pierwszym pociągnięciu startowej linki warkot wypłoszył sierściuchy z kubłów na śmieci, a okoliczni mieszkańcy wyciszyli jazgot chowając się za szczelnym połączeniem plastiku i szkła. Z nowo zdobytym spokojem mogli dalej smakować obgotowanej, zmielonej i natłuszczonej papki informacyjno - rozrywkowej, którą z dynamicznego centrum dowodzenia wtłaczali w siebie sondą z przyciskami. Pasztet Strasburski nie był w guście Nastka. Wolał swoją psychiczną wątrobę utrzymywać w higienie, stosując się do prostych reguł i zasad nadanych od PIZ-u. Prastara Istota Zielona przylatywała czasami w chmurze zwiastującej przyjemny kapuśniaczek i obdarowywała chwilowym rozluźnieniem. Potem oczyszczał szare komórki, przedmuchiwał spróchniałe myśli  wdychając naręcza tlenu i pokornie patrząc w bezkresną dal ponad obłokami. Miał świadomość swoich granic, dlatego starał się nie przekraczać samego siebie, choć oczekiwania stare rosły, a bagno cierpliwie czekało.
    Sunął powoli, majestatycznie poskramiał dziką naturę, nadając jej kształt i  ogładę, kiedy  to nagle - masz chłopie placek. Wjechał po same uszy silnika czterosuwowego. Jak hipopotam w trakcie wydalania swoim śmigłym ogonkiem rozrzuca kupę naznaczając spory obszar, tak i przez ostrza kosiarki przefrunęła bezdomna kał kupa upaćkawszy Anasia po dziurki w nosie. Taki mniej więcej efekt ujrzały bezpańskie psy, które za nic miały savoir - vivre ludzkiego pomylenia i zawyły znacząco. Anastazy rozumiał język zwierząt, to był, zaraz po mediacji ze zmarłymi, kolejny dar, za który dozgonnie  mógłby dziękować w czasie swoich nieprzespanych nocy, gdyby nie fakt, że to właśnie te błogosławieństwa spędzały mu sen z powiek. Usłyszał hau hau wypadek się stał  wyszczekane szyderczo, wilczo. I w nim także się poszatkowało. Zawył z wkurwienia! Winny stał przed nim niewzruszony i opanowany. Podszedł do bramkarza i przywalił mu potężnie z główki. Oczy zalały się krwią, a bramka tylko delikatnie drgnęła wytwarzając fale, na których Anastazemu udało się przemknąć niezauważonym przez ochroniarza i wkroczyć do Klubu o nazwie Las. Do głównej sali prowadziła brzozowa aleja. W środku dębowe kolumny podpierały nieboskłon, a przy rock and rollowej muzyce bawiły się klony Presleya.
     Zza jednej z loży posłany został ponętny całus. Anaś oszalał z wrażenia. Nie mógł uwierzyć, że to prawdopodobnie on jest adresatem powabnego buziaka. Jednak Marilyn Monroe uśmiechnęła się na swój sposób i przypieczętowując przesyłkę filuternie mrugnęła do Nastka. Anaś zapłonął, upuściwszy parę nosem i resztki nieczystości podszedł do stolika. Przywitał się szarmancko całując Marilyn w dłoń, ona zaś złapała Anastazego za rękę i zamruczała: Zatańcz ze mną. Zatracili się w swingu. Wypociwszy poczucie rzeczywistości, odrealnieni udali się w cień wielkiego dębu. Słomiany wdowiec nabrał w płuca tyle powietrza, że wystarczyło na podrobienie słynnej sceny z podmuchem i sukienką. Położył się pod swoją szczęśliwą Gwiazdą i dął z całych sił. Marylin śmiała się i przebierała nogami – perfekcyjna. Nie grała, ale wyszło jak na filmie, jak za starych dobrych lat. Amant dął i dął, przenosząc dmuchanie na coraz wyższy poziom. Marylin cały czas zanosiła się od śmiechu, coraz bardziej popadając w wir, który po chwili przeszedł w osobistą trąbę powietrzną. Anaś stał się dla niej prezydentem, a ona śpiewała na cały głos happy birthday w swojej własnej intencji. Dął zapamiętale…
    Zaczęła go lizać w spierzchnięte usta. Ocknął się. Z Klubu Las wyłowiła go kotka o trzech łapach. Miauczała bezustannie, była głodna. Zrobiło się ciemno, musiał stracić przytomność na dobrych kilka godzin. Nakarmił kotkę mleczkiem, a sam, idąc niedokończoną robotą, jednak z poczuciem dobrze zagranej klatki wentylacyjnej, wrócił do mieszkania.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Anastazy król ekstazy

    
    Krokiem równym i pewnym wszedł do sali balowej. Swoją obecnością narobił niezłego zamieszania. Panny szybciej zaczęły wachlować swoje podniecone twarze. Panowie poodsuwali się i sami porozstawiali po kątach. Zamilkli i wsadzili mordy w kufle. Nastek zrzucił płaszcz na pierwszy lepszy lub raczej pierwszy zwyczajny stolik i gładząc się po brodzie oraz mrużąc tajemniczo oczy rozejrzał się po zebranych. Panie chodziły podekscytowane między stolikami a barem, łapczywie obserwując Anastazego. Każda chciała być tą pierwszą, bo jedyną to tutaj żadna nie będzie. Anaś jak się bawił, to na bogato i bez brania jeńców. Hasło na dziś to, co najmniej, orgia. Chciał rozpocząć od kilku panienek, które by go rozgrzały przed dzikim najazdem na wszelkiej maści samice. 
    Bez pardonu zdjął spodnie, ciekawsko wyłoniły się z nich trzy węgorze i moszna siedmiojajowa. Dzierlatki stojące bliżej na sam widok tych głodnych bestii straciły przytomność i długo jeszcze spazmowały drgając delirycznie, jak po odstawieniu autobusu Arabów. Mężczyźni pod osłoną dymu papierosowego w jednej chwili wyparowali. Częstobronka stojąca najbliżej zerwała z siebie szaty, odsłaniając łoniastą naturę. W majaku, z zamglonymi oczami padła przed pytonami łapczywie próbując okiełznać je wszystkie. Anastazy chwycił ją za grzywę, uniósł do góry i odrzucając rozkazał: Twoje zadanie to snowball! - zarechotał z wyższością. Czuł się na tym balu prawdziwym WIPem. Wielki Imperator Penetracji rozejrzał się po sali, chcąc wyłowić stosowne partnerki. Jedna wpadła mu w oczy. Złapał ją za ramiona, wyłożył sobie wygodnie i wprowadził swoje pytony w trzy podstawowe wejścia transportujące różne różności. Jednak sarenka okazała się zbyt licha na ową moc, pękła i rozbryzgnęła się niczym po zderzeniu z tirem na krajowej jedenastce na trasie Chodzież-Budzyń. Niezaspokojony popęd nabrał rozpędu i przygniótł kolejną ofiarę. Tym razem próba była typowo gardłowa i zakończyła się, od naporu walenia, uduszeniem foczki. Sytuacja stawała się nieznośna, a niezaspokojone żądze coraz bardziej rozpalały. 
    W tym czasie siedzące przy ostatnim stoliku kobiety synchronicznie wstały i skierowały się ku Nastkowi. Był to tercet, śpiewający na cały głoś coś w stylu, że na takie jak one to nie ma bata we wsi. Blondynka, Brunetka i Ruda miały swoje racje i możliwości. Były pewne, że są w stanie zrobić kogla-mogla z siedmiu jaj. Z wyciągniętymi jęzorami i wyzywającymi spojrzeniami ruszyły. Samiec Alfa agresywnie uniósł wszystkie członki, prócz kończyn dolnych, w górę i zaryczał niczym król dżungli. Samice spokorniały, zmiękły im rury jednocześnie nawilżając się obficie. Padły na cztery łapy i kocim, miękkim chodem podeszły do bałamutnika. Łasiły się znacząco, nastawiły punktowo i cierpliwie czekały. Dziki kocur, który lubi na pieska łagodnie zarzucił swoje anakondy na plecy nałożnic, po czym ześlizgnąwszy się z nich wszedł na raz w trzy rozwarte kielichy. W górnym prawym rogu pomieszczenia pojawiło się Trofeum „idealnie dopasowani”. Anaś się ucieszył, upewnił się, że jest w odpowiednich miejscach. Kiedy już chciał z bicza strzelić, niespodziewanie zrobiło się ciemno. Usłyszał huk. Łomot dobiegał z zewnątrz, spoza murów Królestwa. Włosy na głowie zaczęły swędzieć. Chcąc się podrapać, dłonią napotkał na plastikowy obły kształt. Świadomość wróciła. 
    Zdjął gogle wirtualnej rzeczywistości. Przed oczyma ukazała się żona w pozycji wywiniętego orła, trzymająca wyrwany z gniazdka przewód do jego turbo-konsoli. Wszebora poślizgnęła się na śladach, które wyglądały jak ślimaka chodzenie i pozlepiały cały parkiet. Dwie siaty pyr zerwały się i kartofle rozpierzchły się chaotycznie po pokoju. Anasia trzymał dobry humor i przypomniał sobie część skeczu: sama kupiła to i sama przyniosła. Zaśmiał się w sobie. Wszebora była w nieco gorszym humorze. Wstała z przekleństwem na ustach, podeszła do Nastka i wskazującym palcem pstryknęła go w chrabąszcza, który powoli opuszczał już główkę. Zdjęła majtki, podciągnęła halkę i usiadła na nim mówiąc: no to teraz pokażesz mi kochaniutki, czego się tam nauczyłeś! Anaś skulił się, cichutko jęknął, po czym upadł bezwładnie. Wszebora podciągnęła majtki, opuściła halkę i wychodząc do kuchni rzuciła cynicznie: no to mi pokazałeś - trzy ruchy i worek suchy. Nastek pokornie pozbierał się, wyzbierał wszystkie ziemniaki i podreptał za żoną. Przy obieraniu każda dłuższa łupina w jego oczach błyszczała cyfrowo i czesała mózg delikatnym prądem, przypominając sprężystość niedościgłych sportowych chartów.


wtorek, 1 listopada 2016

Teoria bezwzględności



Przebudził się rześki, wypoczęty, ze zmazą na majtach. Postludium dokonane. Muzyka wraz z czarnym mezcalem uleciała z głowy. Dobry alkohol nie jest zły, ale i tak człowiek wraca do źródła wody mineralnej - przypomniał sobie przezroczystą sentencję ze spotu reklamowego. Łapczywie wytrąbił dwa litry substancji, z której przed powstaniem bomby atomowej wyszło życie i zamieszkało na drzewie. Ogryzki padały celnie w istoty mniej powabne, niźli Drzewiec by chciał w danej chwili obserwować. Ot, taka zabawa pomiędzy dłubaniem w zębach, a dłubaniem w nosie. Bez pardonu, z przytupem i mocnym pierdolnięciem spadła myśl sięgająca swoją potęgą dalekich teorii i przestrzeni pachnących czymś bardzo znanym, lecz nie nazwanym. Kac siedział w Nastku i atakował głowę: Wszystko jest względne, tylko życie jest bezwzględne - trafiło go celnie. Przyjął strzał i zaczął go trawić. Nagle słońce schowało się za horyzont tworząc wstydliwą łunę światła, która powoli opadała ciężką powieką twórcy. Natychmiast noc uzbrojona w maczety i noże wychyliła się zza rogu z bestialską chęcią powyginania kilku życiorysów. Straszno i zimno się zrobiło. Okoliczne psy zaczęły bezpańsko ujadać, aby po wywęszeniu zagrożenia zamilknąć nagle.
 Jednak Kuźma był na miejscu. Jak zawsze stał na straży wszelkich pogańskich zawirowań. Nie łatwo było go oszukać, widział niejedno. Potrafił wyłapać każdy błąd systemu i z hakerską zawziętością oraz używając kilku wytrychów sprawiał, że równowaga na nowo stawała się ostoją i podstawą. Kuźma był potężnym strażnikiem z bardzo sympatyczną twarzą. Nosił się na wojskowy styl. Buty ciężkie, wysokie, solidne. W jego stroju dominowały kolory moro, szarości i czerni. Trafnie zidentyfikował zagrożenie i nazwał je Ciemnym Kacem Nastka. C.K.N. swoją depresyjną myślą zawładnął już sporym obszarem. Zniszczenia dokonywane były stopniowo i wydawać by się mogło, że były niewielkie. Jednak dosadność i ciężar myśli spowodowała trwałe uszkodzenia komórek mózgowych mieszkańców tam, gdzie opad „przedwczesnej nocy” zagościł i zagrażał ponownemu wschodowi słońca w ogóle.
Kuźma wziął na celownik Anastazego. Wytropił bezbłędnie. Spostrzegł go w sklepie całodobowym, gdzie z miodową miną odbierał zakupionego loda o smaku waniliowo-kokosowym. Szedł sobie spokojnie w blasku latarni liżąc słodycz i nie martwiąc się niczym. Kuźma zaszedł go od tyłu. Zastosował uderzenie z tak zwanego Młota, czyli z pięści od góry w głowę.  Ciosem tym wbił Nastka po kolana w chodnik, a lód wraz z dłonią i ręką po łokieć znalazł się w jego przełyku. Reset Nastka był natychmiastowy, odcięcie prądu wyzerowało myśli na tyle, że po przebudzeniu nie zastanawiał się już nad względnością żadnej rzeczy. Pozbierawszy swoje ciało i ciała niebieskie, które mu się po ciosie objawiły i które zachował na szczęście, pokornie i skromnie zniknął z radaru osób podejrzanych o nadużycia myślowe. Teraz dopiero zrozumiał, że wszystko jest bezwzględne, tylko życie jest względne. Tym razem, dla własnego dobra, zachował to spostrzeżenie dla siebie i ze strachem przechowywał w nieoficjalnym torze myślowym. Kuźmę dumny ojciec poklepał po plecach i razem, w blasku słońca, obserwowali obfitość plażowego urodzaju.