Anastazy przebudził się z zimowego snu. Po
prawdzie nie był niedźwiadkiem, susłem, ani jeżem, jednak w listopadzie zażył opium
i masa stała się lżejsza. Mógł dotrwać do końca dnia z nadzieją nadejścia dnia
następnego. Uzdrawiał się mlecznym sokiem,
wyciskanym bezpośrednio z makówek dorodnych Muz. Dni upływały w
zawieszeniu. W swoim małym wyimaginowaniu mógł pozwolić sobie na wesołą myśl,
że to wszystko unosi się w miarę wysoko, na dobrym poziomie. Wprost
proporcjonalnie do wyniesienia dziecka na długość ramion, aż pod Sam
Sufit, który biały ze strachu przed zderzeniem starał się nie drgnąć, ufając podnoszącemu. Bo Sam Sufit miał swoje lęki. Rzadko kiedy do białasa wpada ktoś z odwiedzinami. Bywają
pająki, ślady po muchach, podmuch wiatru. Pamiętał jeden
wieczór, w którym wypici do granic sensowności podrzucali jubilata, coraz wyżej
i wyżej... Pompki na Suficie zakończyły radosne odliczanie do zera, a czerwona plama
obnażyła winowajcę. Sam otrzymał kilkanaście przekleństw, w jego stronę
poleciała wszelka ceramika i wszelkie copodręką.
Potem kamraci dopili to, co zostało dodatkowo zakupione pod modłę najwyżej zostanie. Od tamtej pory szklany
dźwięk powodował natychmiastowe stawanie Sufitu na palcach i wstrzymywanie powietrza,
powodujące wklęsłość górną, potocznie zwaną wypukłością.
Anastazy zrozumiał, że
zła energia zawieszona nad jego głową może skutkować negatywnymi odchyłami, a
już na pewno nie może prowadzić do pasma czystych szczęśliwości. Feng shui ma
na to wzór. Anaś wykalkulował jedno: barwność.
Następnego dnia w domu zawrzało. Grupa
przedszkolaków pod dowództwem Adasia i pomocą naukową w postaci dobrodusznej przedszkolanki Pani Egezy, próbującej
sprzeciwiać się władnym zamiarom małoletniego terrorysty, wkroczyła do świata
Anastazego. Bristol, na nim rozlane farby, drabiny, taborety, dwie ręce razy
czternastoosobowy oddział i do dzieła! W mgnieniu oka, w rozszalałej radości,
w krzyku, płaczu, wśród pierdów i ukrytej stulejki (czysta statystyka) - energia została
wyzwolona. Atom pękł. Niegdyś przerażony Sufit stał się tęczowo uśmiechniętym i
już nie samotnym Samem. Nabrał kolorów i mocy. Czarodziejskie dłonie wymalowały
spokój. Trauma pękła i wylała ducha.
Przebudzony, z piosenką Grechuty na ustach, nasz bohater przywitał
wiosnę, która jeszcze nie tak dawno wprawiała go w tęskny niepokój za jesienią
i sprawiała, że szybciej niż zazwyczaj pocił się pod pachami. Nie tak dawno składał uśmiech ku słońcu jako dar za oślepienie, dzisiaj bliżej na to patrzy -
czerpie z ciepła i ufa jasności. Zbliża się…